Libertarianizm/Państwo: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Kompowiec2 (dyskusja | edycje)
Kompowiec2 (dyskusja | edycje)
m przeniesione
Linia 127:
(6) Państwo skłóca grupy społeczne. Zamieniając gry o sumie dodatniej w gry o sumie zerowej antagonizuje grupy, który mogłyby żyć w pokojowych relacjach.
(7) Państwo uczy społeczeństwo, że agresja jest prawomocną metodą działania, co uniemożliwia wytworzenia się i zinternalizowanie przez jednostki spójnych zasad moralnych organizujących życie społeczne.
 
==Pięć powodów, dlaczego demokracja nie działa==
===W demokracji reprezentatywnej rządzący nie są zobligowani do działania w zgodzie z instrukcjami wyborców===
 
Podstawową cechą współczesnych demokracji przedstawicielskich jest fakt, że rządzący nie są związani instrukcjami wyborców. Posłowie nie podpisują z wyborcami umów, w których zobowiązują się do wykonania określonych zadań, ale obiecują, że będą działać w zgodzie z szeroko pojętym interesem społecznym w sposób, który nakreślili przed wyborami. Za złamanie tej obietnicy (niezrealizowanie obietnic wyborczych, działanie przeciwstawne do tego, które obiecywali, brak troski o interes publiczny) nie grożą im żadne prawne konsekwencje. Wydaje się, że wobec tak skonstruowanego systemu oczekiwanie, że politycy będą realizowali program wyborczy, jest monstrualną naiwnością. O wiele bardziej prawdopodobne, że będą oni wykorzystywać aparat państwowy do realizowania swoich własnych interesów.
Istnieje wprawdzie mechanizm, którego zadaniem jest wymuszać na rządzących, by realizowali program/dbali o dobro wspólne – tym mechanizmem jest kadencyjność (groźba braku reelekcji w wyniku zaniedbań ze strony rządzących) – jest on jednak całkowicie nieefektywny. Po pierwsze, zyski z wykorzystywania aparatu władzy dla swoich interesów często przeważać będą straty związane z możliwością zostania odwołanym pod koniec kadencji. Po drugie, gdy nadejdą wybory, dana formacja nie będzie konkurować z jakąś idealną partią, co do której wyborcy mają pewność, że będzie realizować ich interesy, ale z partią, która będzie posiadała tak samo słabe zachęty do realizacji programu (działania na korzyść wyborców) jak poprzednio rządząca partia. Obywatele wybierać będą więc prawdopodobnie między partią rządzącą, która nie zrealizowała ich oczekiwań, a partią, o której wiedzą, że tych oczekiwań prawdopodobnie nie spełni, gdyż będzie miała tak samo niskie zachęty do działania. W demokracji poprzeczka zawieszona jest tak nisko, że by wygrać wybory, partia musi jawić się jako nieco lepsza (czy raczej – mniej zła) od innych partii. Po trzecie, ze względu na brak wiedzy o problemach szeroko rozumianej polityki, wyborcy często nie rozumieją, które działania polityków były właściwe, które zaś nie (ze względu na ich interesy), w związku z czym, nie będą potrafili ukarać ich za działania złe i nagrodzić za działania dobre (często mogą robić dokładnie na odwrót). A to oznacza, że to, czy dana partia będzie, czy nie będzie ponownie wybrana, zależy w dużej mierze od jej działalności propagandowej nie zaś od jej realnych działań.
 
===Wyborców cechuje racjonalna ignorancja, która uniemożliwia im kontrolowanie rządzących===
 
Teoria mówiąca, że wyborcy mogą kontrolować działania polityków za pomocą wyborów, zakłada, że głosujący posiadają wiedzę na temat tego, jaka forma polityki byłaby najkorzystniejsza, by zrealizować ich cele. Problem polega jednak na tym, że nie możemy liczyć, że przeciętna jednostka będzie posiadała tego typu wiedzę – wyborców w systemie demokratycznym cechować będzie bowiem tzw. racjonalna ignorancja. O racjonalnej ignorancji mówić możemy wtedy, gdy zyski z posiadania jakiejś informacji są zbyt małe, by wyrównać koszty, które związane są zdobyciem tej informacji. Koszty zdobycia wiedzy na temat tego jakie formy polityki byłyby najbardziej właściwe i jaka formacja mogłaby najlepiej przyczynić się do ich realizacji są olbrzymie. By posiąść taką wiedzę, musielibyśmy posiadać rozległą wiedzę z zakresu ekonomii, filozofii politycznej, prawa oraz stosunków międzynarodowych i przynajmniej podstawową wiedzę z zakresu szeregu innych dyscyplin. Koszty zdobycia takiej wiedzy byłyby olbrzymie – jednostka musiałaby przeznaczyć na jej zdobycie dużą część czasu, której nie mogłaby – tym samym – przeznaczyć na pracę zarobkową. Co jednak zyskałaby – w kontekście możliwości kontrolowania władzy – osoba, która zdobyłaby całą tę wiedzę? Niewiele. Wszystko, co zyskałaby taka osoba, to przekonanie, że głos, który odda ona w wyborach, będzie racjonalny. Jednak ten jeden racjonalny głos utonąłby w morzu głosów innych, nieracjonalnych osób. A to oznacza, że zdobywanie tej wiedzy okazałoby się marnotrawstwem czasu i zasobów. Dlatego racjonalnym zachowaniem jest brak dogłębnego zainteresowania sprawami polityki i zajmowanie się rzeczami, które realnie mogą wpłynąć na naszą sytuację (pracą, rozrywką itd.). Większość osób jest w kwestii szeroko rozumianej polityki kompletnymi ignorantami, a swoje decyzje wyborcze podejmuje w sposób emocjonalny, co czyni je łatwym łupem manipulacji ze strony polityków. Dlatego wiara, że społeczeństwo będzie kontrolować władzę, jest całkowicie nieuzasadniona. Zauważmy, że mechanizm ten działa niezależnie od intelektualnych zdolności wyborców, a przecież zdolności te są bardzo różne (mało kto tak naprawdę wierzy, że cała ta skomplikowana wiedza, która jest konieczna, by głosować w sposób racjonalny jest w intelektualnym zasięgu przeciętnej jednostki).
 
===Na szczyty władzy dostają się najgorsi===
 
Ponieważ istotą polityki jest zarządzenie społeczeństwem, przeciągać będzie ona specyficzny typ osób: zarówno osoby, które wierzą, że mają prawo rządzić innymi (a więc wszelkiego rodzaju megalomanów, ideologów i fanatyków), jak i osoby, które nie wahają się podporządkować sobie innych dla prywatnego interesu (a więc nihilistów i cyników). Na obszarze polityki będziemy mieli więc do czynienia z nadreprezentacją osób o patologicznych cechach charakteru. Co więcej, ponieważ obszar polityki – ze względu na racjonalną ignorancję – wypełniony będzie niemal w całości manipulacją (jeśli ludzie nie znają się na szeroko rozumianej polityce, ulegać będą tym, którzy lepiej potrafić będą ich zwieść), największe sukcesy odnosić będą ci, którzy potrafią w najdoskonalszy sposób manipulować społeczeństwem. W istocie polityka będzie przyciągać i promować jednostki o cechach psychopatycznych – osoby, które chcą podporządkować sobie innych i nie zawahają się zrobić wszystkiego, co jest konieczne, by osiągnąć ich cele, a które potrafią przedstawiać się społeczeństwu jako osoby altruistyczne, mające na sercu wyłącznie dobro ogółu.
 
===Na kształt prawa, oprócz samych polityków, wpływ mają zorganizowane grupy interesu, które działają na niekorzyść społeczeństwa===
 
Dodatkowy problem związany z demokracją polega na tym, że wpływ na tworzenie prawa będą posiadały w niej raczej zorganizowane grupy interesu, nie zaś szerokie masy społeczne. Jeśli grupie interesu uda się przeforsować proponowane przez nią zmiany prawne, zyski członków tej grupy będą olbrzymie, straty dla jednostek niebędących częścią tej grupy – niewielkie (teorię tę określa się czasem mianem teorii skoncentrowanych zysków i rozproszonych strat). Dlatego każda mała grupa interesu będzie miała silną zachętę ekonomiczną, by walczyć o wprowadzenie tych zmian, zaś społeczeństwo nie będzie miało zachęty ekonomicznej, by z takimi prawami walczyć. Teoretycznie społeczeństwu jako całości opłacałoby się zorganizować, by żądać likwidacji tych praw, jednak działanie takie nie będzie opłacalne dla żadnej z jednostek – ponieważ jej wpływ na powodzenie tych działań jest niewielki, koszty, które będzie ona musiała ponieść będą zaś znaczące, jednostce opłaca się raczej zajmować swoimi sprawami niż próbować walczyć z grupami interesu (zjawisko to znane jest jako efekt gapowicza). Pomyśl, ile razy przedstawiciele różnych grup interesu próbowali w tym roku wpłynąć na kształt prawa i przeforsować korzystne dla siebie ustawy, a i ile razy ty w tym roku byłeś na demonstracji przeciw wprowadzeniu tego typu ustaw (o ile w ogóle wiesz o ich istnieniu)? A to oznacza, że w krótkim czasie prawo w państwie demokratycznym będzie składało się z tysięcy regulacji, na których korzystają małe grupy kosztem reszty społeczeństwa – efektem będzie prawo, na którym – ostatecznie – tracą wszyscy.
 
===Nie ma czegoś takiego jak dobro wspólne===
 
I wreszcie przechodzimy na ostatniego, niezwykle niepokojącego problemu: podstawowe zadanie, jakie stawia się przed politykami – troska o dobro wspólne – jest niemożliwe do realizacji. Wynika to z faktu, że coś takiego jak dobro wspólne nie istnieje. Ludzie różnią się od siebie, mają odmienne wartości i preferencje, potrzeby i upodobania, wierzą w różne rzeczy, dążą do odmiennych celów, a jeśli tak jest, trudno zrozumieć, czym właściwie miałoby być dobro wspólne. Często mówi się o dobru wspólnym (interesie publicznym, racji stanu) jako czymś, co pozwala wszystkie te niezliczone, zmienne i sprzeczne preferencje jednostek zagregować w całość (która mogłaby stać się podstawą polityki). Jednakże nie istnieje możliwość, by uczynić równocześnie zadość różnym interesom jednostek. Ponieważ zasoby, którymi dysponuje państwo zostały wcześniej odebrane jednostkom, realizacja interesów jednej grupy będzie zawsze wiązała się z pogorszeniem sytuacji innej grupy. Z pewnością grupa, której sytuacja się pogorszyła, nie będzie uważała, że działanie to ma charakter dobra wspólnego. Idea dobra wspólnego jest, jak wskazuje Anthony de Jasay, „konceptualnym absurdem”. A to oznacza, że politycy wypełniają to pojęcie dokładnie taką treścią, jaką sami chcą mu nadać i robią to zawsze w zgodzie ze swoimi interesami (nawet jeśli wyobrażają sobie, że chodzi im o interes wspólny, będzie to tylko i wyłącznie ich subiektywna ocena, czego potrzebują inni).
 
Wiara w działanie systemu demokratycznego wydaje się zbiorowym szaleństwem, któremu ulegamy tylko dlatego, że nie wierzymy, że istnieć mogą lepsze formy ładu. Godzimy się nie dostrzegać absurdu demokracji w obawie, że jedyną dla niej alternatywą są rządy autorytarne. Jeśli jednak zrozumiemy, że nie jesteśmy skazani na demokrację – że może ona zostać zastąpiona bądź ładem całkowicie dobrowolnym, bądź państwem minimalnym (jeśli ład oparty na dobrowolności nie byłby z jakichś względów możliwy) – będziemy mogli zobaczyć ją taką, jaką jest naprawdę. Jako system, który umożliwia małej grupie sprawującej władzę pasożytowanie na całym społeczeństwie. Jako system, który różni się od rządów autorytarnych jedynie tym, że rządzeni mogą – raz na cztery lata – wrzucać głos do urny wyborczej.
 
==Demokracja niszczy więzi społeczne==
Jednym z najsmutniejszych zjawisk, z jakim do czynienia mamy we współczesnej Polsce, jest głęboki podział społeczny wynikający z faktu, że różne osoby popierają różne partie polityczne.
 
Przez ostatnie osiem lat spór ten przebiegał na linii PO vs PiS, aktualnie podział ów przybrał formę sporu między zwolennikami Prawa i Sprawiedliwości (oraz osobami nienastawionymi do działań tej partii w sposób otwarcie wrogi) a przeciwnikami tej formacji. Na pewnym poziomie konflikt ten jest odzwierciedleniem głębszych sporów ideowych czy kulturowych (modernizacja vs konserwatyzm, rodzimość vs kosmopolityzm, lewica vs prawica itd.), byłoby jednak błędem traktować go wyłącznie jako manifestację bardziej fundamentalnej walki ideowej. Przykładowo, wielu zwolenników PiS uważa, że to właśnie ta partia jest gwarantem realnej modernizacji Polski. Nie odcinają się oni od większości wartości wyznawanych przez drugą stronę, pragną oni jednak realizować te wartości w nieco odmienny sposób niż chcą to robić (czy robiły) konkurencyjne formacje polityczne (np. w swoim przekonaniu, zwolennicy PiS-u sprzeciwiają się nie tyle silnym więziom Polski z innymi krajami europejskimi – integracji europejskiej – co pewnej konkretnej wizji funkcjonowania Polski w Europie, realizowanej przez rządzącą wcześniej partię). Z drugiej strony, przeciwnicy PiS-u nie są przeważnie – jak chcą tego jego zwolennicy – osobami skrajnie wrogimi tradycyjnym wartościom czy ideom patriotycznym. Przeciwnie, wielu z nich wysoko sobie je ceni – uznają oni jednak, że PiS jest dla tych wartości i idei raczej zagrożeniem niż szansą na ich obronę (próbując zdobyć monopol na patriotyzm, w dodatku w pewnej skrajnej, wynaturzonej wersji, PiS jest w ich przekonaniu, zagrożeniem dla patriotyzmu prawdziwego). Byłoby więc błędem dokonywać mechanicznej transpozycji sporu PiS – antyPiS na spór wartości X – wartości Y. Spór ten dotyczy bowiem w dużej mierze tego, która ze stron tak naprawdę opowiada się za wartościami X czy Y, która strona jest w stanie te wartości lepiej wcielić w życie. Weźmy na przykład kwestię stosunku do demokracji. Zauważmy, że zwolennicy PiS od ośmiu lat zarzucali PO, że to pod jej rządami właśnie demokracja miała wyłącznie fasadowy charakter. Wiele osób to właśnie PiS postrzega jako formację broniącą demokracji. Spór między PiS i antyPiS nie jest więc sporem między zwolennikami i przeciwnikami demokracji (mówimy teraz o wyobrażeniach wyborców, nie zaś o intencjach i działaniach polityków), ale między dwiema stronami, które uznają, że to właśnie popierane przez nich partia na straży demokracji stoi (tak samo sprawy wygląda w przypadku wielkiej liczby innych kwestii). Oczywiście, w przypadku innych problemów – takich jak np. rola Kościoła w życiu państwa – mamy do czynienia nie tylko ze sporem o to, kto lepiej zrealizuje dane wartości, ale także z konfliktem dotyczącym tego, które wartości są tymi właściwymi, które powinny być fundamentem naszego społeczeństwa. Konflikt między zwolennikami PiS i antyPiS dotyczy więc zarówno zestawu preferowanych wartości (jak ma to miejsce w wypadku roli Kościoła/religii w życiu społecznym), jak i tego, która formacja polityczna lepiej potrafić będzie wdrożyć wartości, które uznają obie strony sporu (dotyczy to np. obrony militarnej). Obie strony mówią więc: „moja partia powinna rządzić, gdyż ma ona rację w sporach dotyczących konfliktów wartości i jest skuteczna w realizacji polityk w sytuacjach, gdy istnieje zgoda co do tego, jakie wartości są tymi właściwymi”.
 
Jeśli jedna strona sporu politycznego w państwie demokratycznym ma rację, druga musi się mylić, a to oznacza, że nasi polityczni przeciwnicy są dla nas zagrożeniem. Po pierwsze, chcą nam narzucić swoje wartości, po drugie, popierają osoby, które nie będą potrafiły skutecznie dbać o wspólnie wyznawane wartości. W systemie demokratycznym czyjeś poglądy polityczne nie są jego prywatną sprawą. Od tego, za kim głosować będzie twój kolega z pracy, znajoma, przyjaciel, brat, matka, wujek, babcia zależy to, pod jakim prawem żyć będziesz przez następne cztery lata. To, co myślą oni na temat polityki, ma dokładnie taki sam wpływ na kształt prawa, jak to, co ty myślisz na ten temat – każdy z was dysponuje bowiem tylko jednym głosem. Każda osoba głosująca na partię, która wdrażać będzie politykę przeciwstawną twoim wartościom lub nieudolnie realizować będzie wyznawane przez ciebie wartości, działa na twoją niekorzyść.
 
Teoretycznie mogłoby być tak, że rządzące partie powstrzymywałyby się przed narzucaniem wartości, które nie są powszechnie podzielane przez społeczeństwo. Realizowałyby one tylko te formy polityki, co do których istniałaby powszechna lub prawie powszechna zgoda (dotyczyłoby to np. obronności, ochrony wolności i własności, ogólnego porządku społecznego itd). Takie rozwiązanie jest jednak skrajnie mało prawdopodobne. Po pierwsze, ograniczenie się do uchwalania prawa minimalnego oznaczałoby radykalnie ograniczenie kompetencji władz, co z oczywistych względów nie byłoby w tych władz interesie. Po drugie, istotą większości ideologii czy form moralności jest dążenie do narzucenia określonych form zachowań innym osobom (nie dotyczy to jedynie radykalnie indywidualistycznych typów moralności, np. moralności libertariańskiej, choć i one narzucają pewne moralne minimum – jak np. to, że nie wolno narzucać moralności innym). Przykładowo, lewicowy projekt sprawiedliwości społecznej dotyczy zawsze całości społeczeństwa, a nie wyłącznie tych, którzy się nań dobrowolnie zgadzają. Podobnie konserwatywne ideologie chcą zazwyczaj decydować o kształcie całego społeczeństwa, a nie jedynie o życiu tych, którzy te ideologie wyznają. Po trzecie wreszcie, gdyby jakieś formacje chciały powstrzymywać się od narzucania swoich wartości, szybko poniosłyby klęskę, takie działanie nie spotkałoby się bowiem prawdopodobnie z analogicznym odzewem z drugiej strony. Przykładowo, konserwatywna partia, która wspaniałomyślnie wyrzeknie się narzucania swoich konserwatywnych wartości (czy będzie to nadal partia konserwatywna?), nie powstrzyma tym działaniem partii progresywistycznej przed narzucaniem przez nią wartości, które ona uznaje za słuszne i godne propagowania (i na odwrót). Przeciwnie, im bardziej jedna strona ustępować będzie pola, tym bardziej druga wykorzystywać będzie mogła aparat władzy do realizacji swoich postulatów. Narzucanie swoich wartości jest w demokracji koniecznością, rodzajem Hobbesowskiego ataku wyprzedzającego, rezygnacja z którego zakończy się wygraną strony przeciwnej.
 
Chęć powiększenia władzy przez państwo, ekspansywny charakter większości ideologii i fakt, iż zawłaszczanie instytucji państwowych jest strategią wygrywającą, sprawiają, że w system demokratyczny wbudowana jest trwała zachęta do narzucania wartości przez jedne grupy innym grupom społecznym. Jeśli w jakimś kraju demokratycznym żyją dwie grupy ludzi, które wyznają odmienne wartości, które w różny sposób wyobrażają sobie to, w jaki sposób urządzone powinno być państwo, prędzej czy później między tymi grupami rozwinie się konflikt. Na poziomie politycznym będzie on polegał na próbie zdominowania drugiej grupy i narzucenia jej naszych wartości, na poziomie społecznym – co będzie odbiciem konfliktu na poziomie politycznym – na niechęci jednej grupy do drugiej. W demokracji fakt, że inni ludzie wyznają odmienne wartości, stanowi dla nas wielkie zagrożenie. Demokracja nie niesie więc pokoju społecznego, ale „przynosi miecz” – „różni syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową” i powoduje, że stają się „nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy”. Twój kolega z pracy, sąsiad, ciotka, kuzyn, matka, brat – nie tylko mylą się w swoich ocenach i wyborach politycznych (to jeszcze można by znieść), ale chcą obciążyć ciebie konsekwencjami swoich błędów. Ich ideowe wybory, ich wyobrażenia na temat tego, jak działa świat, ich błędy poznawcze wpływają na to, pod jakim prawem ty będziesz żył. I jeśli, mimo twoich argumentów i twojej perswazji, trwają w błędzie, nic dziwnego, że zaczynasz widzieć w nich swoich wrogów.
 
Jednak prawdziwym winnym nie są ludzie, którzy myślą inaczej niż ty. Prawdziwym winnym jest demokracja (pod pojęciem tym rozumiem tu ustrój państwowy, w którym wybierani w wyborach demokratycznych reprezentanci posiadają prawo do tworzenia prawa, pod którym żyć zmuszone jest całe społeczeństwo). To istnienie niezwykle silnego aparatu państwowego, który jest w stanie podporządkować sobie całe społeczeństwo, rodzi tę wrogość. Gdyby państwo nie umożliwiało narzucania swoich wartości innym, gdyby było ograniczone do pilnowania praw, co do których prawomocności istnieje prawie całkowita zgoda społeczna – a więc do bronienia wolności i własności jednostek – fakt, iż inni ludzie różnią się od ciebie, nie byłby zagrożeniem. Ludzie ci bowiem nie mogliby narzucić tobie swoich wartości i jeśli chcieliby skłonić cię do ich wyznawania, musieliby spróbować cię do nich przekonać słowami bądź przykładem. Istnieje wielka różnica między publikowaniem książek nad temat teorii gender a zmuszaniem cudzych dzieci, by te teorię praktykowały, między wychwalaniem Boga miłości a zmuszaniem innych do podległości przykazaniom tego Boga, między promowaniem pomocy najbiedniejszym a obrabowywaniem innych, by zdobyć zasoby konieczne do tej pomocy (i marnowaniu przy okazji dwóch trzecich tych pieniędzy na „koszty administracyjne”). Nie musimy bać się feministek, katolików czy osób wrażliwych społecznie, gdy chcą nas przekonać do swych wartości. Powinniśmy jednak bać się ich, gdy chcą zmusić nas do ich wyznawania. W państwie minimalnym (lub ładzie bezpaństwowym) podejmowano by te projekty społeczne, które dana grupa uznałaby za godne wdrożenia i które zdecydowałaby się ona poprzeć swoimi pieniędzmi. Co więcej, projekty te obejmowałyby swoim zasięgiem wyłącznie zainteresowanych. W państwach socjaldemokratycznych podejmowane są te projekty, które nakreśliła w sposób arbitralny wybrana demokratycznie władza (zauważmy, że demokratyczność wyborów nie wpływa w żaden sposób na arbitralność działań władzy), płacić za nie i podlegać nim zaś muszą wszyscy. Nic dziwnego, że w państwie demokratycznym z nieufnością patrzymy na ludzi wyznających innego wartości – zwiększają oni bowiem prawdopodobieństwo, że zostaniemy przymuszeni do życia w zgodzie z tymi wartościami. W państwie minimalnym (lub w ładzie bezpaństwowym) ludzie mogliby być braćmi, nie musieliby bowiem bać się siebie nawzajem, w demokracji nawet bracia – jeśli nie myślą tak samo – stają się sobie wrodzy.
 
Winnym jest więc ustrój, w którym to pojedyncze jednostki decydują o tym, kto będzie przez następne cztery lata rządził całym społeczeństwem. Same zaś jednostki – którym wmówiono, że ich, przeważnie bezmyślne i emocjonalne, wybory nad urną, są największą wartością naszego życia społecznego – winne nie są.
 
Ta ostatnia kwestia jest szczególnie warta podkreślenia. Jak próbowałem pokazać w poprzednich wpisach, w wyniku istnienia tzw. racjonalnej ignorancji olbrzymia większość wyborców, nie wie na temat polityki czy na temat zasad rządzących życiem społecznym praktycznie nic i dlatego ich poglądy i decyzje wyborcze są czysto emocjonalne. Przeciętna osoba nie posiada wystarczającej ilości wolnego czasu i możliwości intelektualnych, by przeniknąć świat polityki (być może nikt nie posiada takich możliwości), dlatego jest niezwykle podatna na manipulację. Być może to pozwoli wam spojrzeć na waszych kolegów z pracy, znajomych czy członków rodziny – będących zwolennikami innych partii politycznych – bardziej łaskawym okiem. W wielu przypadkach (w większości przypadków?) nie chcą oni źle – święcie wierzą, że poglądy, które wyznają przyczyniają się do dobra ogółu. Problemem są nie ich błędne wyobrażenia – ze względu na istnienie racjonalnej ignorancji jest prawie pewne, że prawie każdy z nas posiada błędne wyobrażenia na temat polityki – ale system, który pozwala im wybierać (w zgodzie z tymi wyobrażeniami) ludzi, którzy mają prawo zarządzać naszym społeczeństwem.
 
Problemem jest demokracja (państwo socjaldemokratyczne). Rozwiązaniem – zdecentralizowane państwo minimalne lub ład bezpaństwowy.
 
 
{{przypisy}}